Kiedy Polacy indywidualnie i zbiorowo – z niekoniecznie sportowych powodów – emocjonowali się występami piłkarzy, w głębokim cieniu Mundialu trwały przygotowania do Mistrzostw Świata w innej dyscyplinie. Nie tak popularnej jak piłka nożna, za to zdecydowanie bardziej widowiskowej. Bez teatralnych fauli i bez wielkich pieniędzy. Tak naprawdę bez jakichkolwiek pieniędzy. Za to z całym sercem na boisku. W rugby na wózkach nie ma miękkiej gry – wszystkie akcje są na serio, nawet jeżeli oglądane z boku wyglądają brutalnie. Na serio jest też walka z własnymi słabościami. Choćby z tym, że tetraplegicy – o czym mało kto wie – nie pocą się, więc w czasie gry wszystko się w nich – dosłownie – gotuje. 5 sierpnia w Sydney rozpoczęły się Mistrzostwa Świata w rugby na wózkach. Naprawdę niewiele brakowało, by Polacy na te najważniejsze zawody – mimo awansu – nie pojechali. W Australii grają dzięki wsparciu Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko, Ministerstwa Sportu i kibiców. Wśród zawodników jest Arkadiusz Henicz z Krajenki. Rozmowa miała miejsce 18 lipca – półtora tygodnia przed wyjazdem na mistrzostwa.
Rozmowa ukazała się w czwartym numerze Magazynu67 (sierpień – wrzesień 2018).
W jakim nastroju jesteś przed Mistrzostwami Świata?
Jestem pozytywnie nastawiony. I ciekawy tego wyjazdu i całych mistrzostw.
Już bojowo?
Na razie jeszcze spokojnie. Bez emocji. Myślę, że to co trzeba, pokaże się na miejscu, przed meczami.
Jak trudne to będą zawody. Trafiacie na światową elitę. Sami tą elitą jesteście.
Na pewno najtrudniejsze zawody w moim życiu, bo jeszcze na takim poziomie nie grałem.
Kto będzie najtrudniejszym przeciwnikiem i dlaczego?
W grupie – na pewno Stany Zjednoczone. Są czołówką od wielu lat. Jak ogląda się ich mecze, to są tak spokojni, poukładani na boisku, że… Nam jeszcze tego brakuje. Na pewno będzie problem postawić się im, a jeszcze przechwycić piłkę, czy zrobić fajne akcje przeciwko nim, to już w ogóle będzie super.
Niewiele brakowało, a nie pojechalibyście na mistrzostwa.
Była walka o pieniądze, bo bez tych środków nie byłoby opcji polecieć. A jeżeli chodzi o samą organizację to… Od samego początku jest z tym problem. Od początku borykamy się z problemami finansowymi i tak naprawdę problem z tym jest przed każdą ważną imprezą. Sztab szkoleniowy działa prężnie, ale nie zawsze jest możliwość znalezienia pieniędzy.
Nie wkurzacie się, że jest kasa na dużo bardziej oglądane dyscypliny?
Mówisz o piłce nożnej?
Na przykład. Ale też o siatkówce…
Z tego co wiem, to siatkarzom i piłkarzom ręcznym też się nie przelewa, chociaż nie mają takich problemów jak my. Wkurzamy się, bo masa pieniędzy idzie na inne dyscypliny i… Co tu dużo mówić. Każdy chciałby mieć zabezpieczenie finansowe, żeby się o to nie martwić, a zawsze to jest gdzieś z tyłu głowy, że „nie pojedziemy, bo nie wiadomo czy będą pieniądze”. To są godziny, tygodnie, miesiące pracy i gdyby poszło to na marne, to każdy byłby wkurzony.
Bo w rugby na wózkach sami musicie sobie opłacić wszystko – nawet zapłacić za udział.
Jako drużyna – tak. Za każdego członka drużyny trzeba zapłacić wpisowe – nie tylko za zawodników, ale także za fizjoterapeutę, trenera i pozostałych.
Polskiego Związku Rugby na Wózkach nie ma?
Powstaje. Żeby powstał Polski Związek Rugby na Wózkach, musiał wcześniej powstać Związek Rugby na Wózkach. W tej chwili powstaje Polski Związek. Kiedy powstanie, będzie miał trochę inny odzew na przykład w ministerstwie.
Jak ten wyjazd będzie wyglądał organizacyjnie?
Lecimy z Warszawy. Bilety są już kupione. Wylatujemy 29 lipca, mamy przesiadkę w Katarze i z Kataru lecimy do Sydney. Pierwszy mecz gramy 5 sierpnia z Wielką Brytanią. Nigdy nie miałem jetlaga, nie wiem jak to wygląda. Mam nadzieję, że tych siedem dni nam wystarczy na aklimatyzację. Zawsze przed turniejem są dwa dni treningowe, żeby się ostukać, poznać z boiskiem, złapać klimat. Wracamy 13 sierpnia.
Jak długo przygotowujecie się do mistrzostw?
Od kwietnia. Od turnieju kwalifikacyjnego.
Jak często spotykacie się jako kadra?
Kilkudniowe zgrupowania mamy dwa razy w miesiącu. Przeważnie w Kleszczewie koło Bełchatowa, ale ostatnie przed wyjazdem – w Cetniewie. Taki był wymóg ministerstwa. Trochę słabo, że przed samymi mistrzostwami, bo na mistrzostwa nie możemy pojechać wypompowani. Nie oszczędzamy się na tych zgrupowaniach, dajemy z siebie maksa. Będziemy mieć po dwa treningi dziennie. Widziałem w planie, że trener ustawił treningi od dwudziestej do dwudziestej drugiej. Normalnie tak nie trenujemy, ale chodzi o to, żeby poczuć grę na zmęczeniu po podróży. Tak mi się przynajmniej wydaje, że taki jest zamysł trenera.
A do Poznania na treningi Balianów?
Jeżeli nie jestem na zgrupowaniu, to co sobotę. W weekendy nie ma mnie w domu.
Jak wygląda polska liga?
Kilka lat temu to była największa liga w Europie. W tej chwili są trzy ligi. Pierwsza znacznie odstaje od drugiej i trzeciej. W Balianie byłem też trenerem, mieliśmy dwie drużyny. Jeździłem z chłopakami na trzecią ligę, to było widać, że grają dla zabicia czasu, dla funu, żeby się spotkać, wyjechać z domu.
Jak trafiłeś do Baliana?
Moja historia zaczęła się w Szczecinie. Zaczynałem tam, bo w Poznaniu nie było wózków. To była dla mnie bariera nie do przeskoczenia, bo koszt wózka to około trzydziestu tysięcy złotych. Na pierwszy trening pojechałem do Poznania. Trener powiedział mi: jak sobie załatwisz wózek, to przyjedź, będziesz grać u nas. Próbowałem pozyskać sponsora, ale odbiłem się od ściany. Byłem na obozie Fundacji Aktywnej Rehabilitacji w Kołobrzegu. Chłopacy ze Szczecina zapytali w jakiej gram drużynie. Odpowiedziałem, że w żadnej bo nie mam wózka. „To przyjedź do nas, mamy dwa – trzy, to sobie wybierzesz”. I tak się zaczęła historia. Byłem na jakimś turnieju, podjechali do mnie chłopacy z Baliana, mówią: marnujesz się w tym Szczecinie, jak chcesz grać naprawdę w rugby, to przyjdź do nas. Chciałem grać, bo jak zobaczyłem tę grę, to wiedziałem, że chcę grać bez względu na wszystko. I tak trafiłem do Baliana.
Wtedy mieli już wózek?
Grałem jeszcze na szczecińskim wózku.
Nie mieli oporów, żeby wypożyczyć?
Mieli. Przez jakiś czas ślizgałem się, bo przez trzy – cztery lata w ogóle nie miałem swojego wózka. Pożyczałem wózki, na każdym zgrupowaniu, na każdym turnieju grałem na innym, więc też nie mogłem się wykazać. Wózek dla nas, to jak dla biegacza wygodne buty. Nie zrobi się wyniku bez dobrego sprzętu, dopasowanego pod konkretną osobę.
Czyli to są wózki budowane indywidualnie?
Indywidualnie, pod wymiar. Tych wymiarów jest naprawdę dużo i trzeba dobrze dopasować. Pierwszy wózek, drugi… Drugi jest już tak w miarę, ale trzeci jest już całkiem OK. Jeżeli nie zmienia się firmy – każda firma robi inne pomiary, gięcia rurek są w innych miejscach…
Pooglądałem na Youtube’ie fragmenty waszych meczów. Nie ma miękkiej gry. Wy ostro napierdzielacie.
No tak… To nie są szachy. To jest też element gry. To nie jest gra typowo fizyczna. Oczywiście siła też jest potrzebna, żeby uderzyć, przestawić, obrócić, ale…
Czyli chodzi też o to, żeby przestawić zawodnika przeciwnej drużyny?
Jeżeli jest taka potrzeba, to trzeba się rozpędzić i mu przywalić, żeby go przestawić. Typowo przy ataku na strefę. Bo jak jest atak, najeżdżamy na strefę, musimy się ustawić tak, żeby odebrać piłkę i dojechać do bramki. Nieraz jest to potrzebne. A nieraz uderzamy po to, żeby wybić gościa za boisko i wtedy on schodzi, albo jest przechwyt.
Wózki są z jakichś megawytrzymałych materiałów?
Ze stopów aluminium. Wózki po wymiarach, po wygięciu przez dwa tygodnie stoją w piecu, żeby spawy zrobiły się wytrzymałe. Mimo wszystko jesteśmy jedną z nielicznych drużyn, które te wózki są w stanie zajechać w pół roku, w rok. Niemcy się nam dziwią, jak gramy, że tak się dzieje. To jest fun. Rozpędzić się, dobrze przypierdzielić, przestawić. Ale to dzieje się kosztem sprzętu.
Na dole widziałem jakąś obręcz…
Wózki są ofensywne i defensywne z dyszlem. One są obspawane dookoła tylko po to, żeby dyszel nie wjechał w nogi, nie poharatał, nie zrobił krzywdy zawodnikowi.
W reprezentacji jest też dziewczyna. To jest wymóg?
Nie, nie ma takiego wymogu. To jest sport mieszany, grają zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Przy czym kobiety mają bonus. Mamy swoją klasyfikację. Jeżeli gra dziewczyna – Iza ma dwa i pół punktu – ona gra jako dwa punkty. Każda dziewczyna ma pół punktu mniej.
Co oznaczają te punkty?
Klasyfikacja jest nadawana każdemu zawodnikowi: od pół do trzech i pół punktu. Co pół punktu. Punktacja jest związana z zachowaniem funkcji mięśniowych i manualnych. Osoba półpunktowa jest najmniej sprawna: nie ma chwytu, ma największe zaniki mięśniowe, nie może podnieść rąk do góry. Osoba trzyipółpunktowa jest megasprawna: ma chwyt, jest najlepiej zachowana fizycznie.
I to się przekłada na punktację w meczu?
Tak. Na boisku jest czterech zawodników, którzy razem mogą mieć maksymalnie osiem punktów. Z dziewczyną może być osiem i pół, z dwoma dziewczynami – dziewięć.
Nie musisz odpowiadać. Jak się znalazłeś na wózku?
Skoczyłem na głowę do wody.
Byłeś policjantem.
Byłem.
Policjanci ostrzegają przed skakaniem na głowę.
Też.
Chwila nieuwagi? Nie znałeś jeziora?
Skoczyłem do jeziora, które nie było oznakowane, że jest płytkie. Stałem na pomoście jakieś dziesięć metrów od brzegu. Powinny być oznaczenia, że jest płytko i nie należy skakać do wody. Nie było ich. Zdjąłem koszulkę i skoczyłem.
Byłeś tam z kimś?
Tak, z dwoma kolegami i koleżanką. Koledzy mnie wyciągnęli, bo od razu wszystko mi padło, zacząłem się podtapiać. Potem okazało się, że byli świadkowie, że te oznaczenia były.
Jak szybko po wypadku usiadłeś na sportowy wózek?
Dwa lata?
Jak wyglądała twoja droga?
Rehabilitowałem się w Bydgoszczy. Na pierwszy trening pojechałem do Poznania…
Po jakim czasie?
Po jakimś roku od wypadku. Później przez kilka miesięcy, powyżej pół roku, nie miałem styczności z rugby. Dopiero chłopacy ze Szczecina wzięli mnie pod swoje skrzydła. Tam pograłem niecały rok. Dalszy ciąg już znasz.
W czasie tego pierwszego roku po wypadku wiedziałeś, że chcesz wrócić do aktywności, czy miałeś taką chwilę, że życie jest bez sensu?
Może z początku były takie myśli, ale bardzo szybko się ogarnąłem, bo od początku trafiłem w Bydgoszczy na salę z takim Mateuszem, moim obecnym bardzo dobrym przyjacielem. On miał wypadek komunikacyjny. Jakoś tak się zgadaliśmy. Później trafił do nas Krystian Giera, który obecnie jest drugi w Polsce w handbike’ach. Gdzieś tam we trzech zaczęliśmy nasze przygody. Takie typowo szpitalne – nikt nie myślał o sporcie, tylko wracaliśmy do społeczności, do życia. Nie odczuliśmy jakoś tego, że ojej, połamaliśmy się i co teraz. Po prostu wróciliśmy do życia.
Twoi znajomi litowali się nad tobą?
Pojawiali się.
Nie wkurzało cię to?
Nie, przyjeżdżali, odwiedzali mnie w szpitalu – tak jakbym połamał rękę czy nogę. Podpytywali co dalej, jak się czuję. Jak się mam czuć? Stało się, to się stało. Jedyne co mogę, to jakoś się rehabilitować i wrócić do życia. Po pewnym czasie każdy zaczął to dostrzegać, że się nie załamałem, jest OK. Przez pierwszy rok jeździłem od szpitala do szpitala, odzyskiwałem sprawność, odzyskiwałem poszczególne funkcje. Z początku nie byłem tak sprawny, jak jestem teraz. To była długa droga.
Poza treningami rugby, trenujesz jeszcze jakoś?
W tej chwili w domu ćwiczę na gumach, na hantlach. Plus wózek rugbowy, na którym jeżdżę po osiedlu, albo z kolegami do lasu – tam jest taki fajny asfalcik, koledzy biegają, ja jadę.
W rugby na wózkach grają tylko osoby z dysfunkcją nóg, czy zdarzają się osoby, które chodzą?
Nie. Grają osoby z dysfunkcja czterech kończyn. Z dysfunkcją nóg można grać w koszykówkę. Dawniej było tak, że grali tylko tetraplegicy, czyli – tak jak ja: tetra – cztery kończyny. Od jakiegoś czasu są osoby z innymi niepełnosprawnościami.
Na przykład?
Amputanci, czy z innymi schorzeniami, które kwalifikują osobę do uprawiania sportu. Jakiś papier medyczny stwierdza, że ma też uszkodzone kończyny górne. I to jest dla nas meganiesprawiedliwe. My, tetraplegicy, jesteśmy mocno w tej niepełnosprawności osadzeni, w porównaniu na przykład do amputanta, który ma sprawny tułów, ma stabilizację, ma termoregulację. Nie rozumiem dlaczego to nie jest brane pod uwagę przy kwalifikacji. Mało kto o tym wie, ale my się nie pocimy. Cały wysiłek gotuje się w nas. Nie wypacamy się, tylko to wszystko zostaje w środku. Schodząc z boiska, spryskujemy się wodą czy pijemy zimną wodę, żeby się ochłodzić. Oni się wypocą, wytrą ręcznikiem i grają dalej. Ich zmęczenie jest mniejsze niż nasze. Mogą też lepiej podać – nie mają dysfunkcji dłoni, mają lepsze panowanie nad piłką. Wszyscy widzą tetraplegików tak: grają, więc są tak sprawni, łapią piłkę, to pewnie dłonie też mają sprawne. Nie. Zakładamy rękawiczki, walimy na to klej, żeby piłka się przyklejała. Ja jakiś chwyt mam, ale chłopacy z niższą punktacją nie mają takiego chwytu, a jednak piłkę zbiorą po kole, wezmą na kolana i podadzą dalej.
W czasie tej ostrej gry zdarzają się kontuzje?
Bardzo rzadko. Jeżeli jest mecz na poziomie mistrzowskim, to bywa że ręka się zakleszczy. Raz chyba był wypadek, że lekko obcięło się coś na palcu, trzeba było szyć. Ale tak, to nie ma większych uszkodzeń – wózek zabezpiecza. Bardziej przy upadku jakieś naciągnięcie barku czy coś takiego.
Masz taki pomysł, żeby wrócić do policji?
Po wypadku byłem zatrudniony jako pracownik cywilny. Ale tylko przez sześć miesięcy – zabrakło pieniędzy. Na pewno chciałbym pracować jako policjant, bo odnajdywałem się w tym i szła mi ta robota fajnie.
Skąd taki pomysł na życie?
Nie chciałem iść na studia, poszedłem odrobić wojsko w policji w Poznaniu i tak zostało. Po dwunastu miesiącach poszedłem na szkółkę i zostałem na etacie. A na studia poszedłem, żeby nie siedzieć cały czas w prewencji.
Na to też nie musisz odpowiadać. Brakuje ci czegoś, co mogłeś robić jako pełnosprawny?
Chodzenia po schodach? Śmieję się. Nie czuję się jakoś superniepełnosprawny. Jedyne bariery jakie są, to bariery architektoniczne. Po górach nigdy nie chodziłem, więc nie brakuje mi tego. Nad morze mogę bez problemu pojechać, są kładki, po których mogę się poruszać. Nie odczuwam, w ogóle nawet o tym nie myślę, że czegoś mi brakuje. Wsiadam w auto, pakuję wózek, wyjeżdżam gdzie chcę, wracam. Po prostu nie odczuwam tego.
Najnowsze komentarze