Film „Piete Kuhr”: coś się nie zgadza, gdy w kościołach błogosławią broń
Rzeczywistość nie zgadzała się z tym, co słyszała w szkole i czytała w gazetach. Kiedy miała 12 lat, zaczęła pisać pamiętnik, który dziś jest dla nas bezcennym dokumentem zarówno tego, jak wojna zmieniła Piłę i mieszkających w niej ludzi, jak i wymusiła na nastolatce zaliczenie przyspieszonego kursu dorosłości. Teraz na podstawie pamiętnika Piete Kuhr powstał film dokumentalny. Obydwa – zarówno pamiętnik jak i film – są mocnym, antywojennym przesłaniem dla nas. Rozmowa z Pawłem Różyckim, reżyserem.
Rozmowa miała miejsce 7 grudnia 2021 r. Rozmawiał Marcin Maziarz.
Całej rozmowy możesz posłuchać w oryginalnym nagraniu:
Możesz też przeczytać:
Kiedy pierwszy raz zetknąłeś się z postacią Piete Kuhr?
Dobrych kilka lat temu. Wspólnie z Piotrem Gadzinowskim przygotowywaliśmy cykl filmów dokumentalnych pod tytułem „Tajemnice Piły” i tam podczas rozmów z historykami i innymi osobami, które mogły nam coś podpowiedzieć, padło stwierdzenie „a może Piete Kuhr”.
„A kto to jest?”
No właśnie. Wcześniej słyszałem co nieco o niej, ale nigdy tyle, żeby mocniej się nią zainteresować. Czego bardzo teraz żałuję, bo trzeba było to zrobić zdecydowanie wcześniej. Niemniej tak było – tego się już nie cofnie. Zacząłem zgłębiać temat. Jak zacząłem go zgłębiać, okazało się, że jest bardzo ciekawy. Zrobiliśmy któryś z odcinków „Tajemnicy Piły” o tej postaci i o Pile z lat 1914 – 1918, który w swoim pamiętniku Piete Kuhr wspomina.
Później ukazała się polskie wydanie pamiętnika, którego redaktorką była pani Wiesława Szczygieł. Otrzymałem książkę z dedykacją, przeczytałem od deski do deski, i postać zafascynowała mnie już do głębi. A że w produkcjach filmowych potrzeba czasu, pewne rzeczy muszą się uleżeć, musi być odpowiedni czas, klimat, miejsce, musi zajść dużo różnych zdarzeń, żeby można podjąć temat, taki pomysł zrodził się w ubiegłym roku. Wystąpiliśmy do kilku instytucji, żeby wsparły nas w tym projekcie. Udało się ze strony Gminy Piła, udało się – mi osobiście – ze strony Marszałka Województwa Wielkopolskiego, który udzielił mi stypendium na realizację tego projektu. Udało się też porozmawiać z Eweliną Wyrzykowską, i tak wspólnymi siłami doszliśmy do końca.
Na końcu jest film. Premiera trzynastego grudnia. Jaki jest ten film? To jest dokument…
Tak. W poprzednich latach skupialiśmy się na fabule, mniej na dokumencie, choć były to filmy trochę dokumentalne, trochę fabularne. Tutaj wróciliśmy do czystego dokumentu. Chcieliśmy zdokumentować postać, Piłę, ale także przemianę, która dokonała się w samej Piete Kuhr podczas pisania pamiętnika,tego co ona przeżywała w Pile. Pokazać jak z osoby, która pisała dziennik, która była ujęta w całej tej propagandzie obecnej i w szkole, i w gazetach, i z powodu nacisków różnych osób, do jej własnych przemyśleń, że wojna to jest samo zło i wojna niczego dobrego światu nie przynosi, a tak naprawdę powinniśmy walczyć o pokój. I to mocno mnie zafascynowało, ponieważ to przesłanie jest bardzo uniwersalne w każdym czasie. Możemy je sobie dopasować do dwudziestego wieku, do dwudziestego pierwszego, do obecnej sytuacji geopolitycznej. Każdy może je do siebie dopasować, bo to jest przesłanie sprzed stu lat, a jest cały czas aktualne. Postanowiliśmy także położyć akcent na jej osobistych przeżyciach, bo w filmie są też wątki osobiste, które Piete Kuhr opisuje w swoim pamiętniku. Chcieliśmy je pokazać, bo to była nastoletnia dziewczyna, a to jak bardzo dojrzale wyglądają jej poglądy, jak bardzo dojrzale ona to wszystko przedstawia – to jest wręcz fenomenalne.
Mówisz „my”. „My” czyli kto?
„My” czyli Telewizja Asta, Stowarzyszenie Edukacji Medialnej i Filmowej – przede wszystkim, bo to jest pomysł Stowarzyszenia. Telewizja Asta, czyli wykonawca projektu. Mam na myśli na przykład Tomka Janczara, który przygotowywał nas od strony producenckiej, pisania wniosków, różnych tabelek, które trzeba było uzupełnić, a które mnie strasznie denerwują. Tomka też, ale na szczęście to potrafi. Poszedłem do Eweliny Wyrzykowskiej, która w tym roku ma trzydziestolecie Teatru Wirtualnego. Uznała, że „OK, mam świetny pomysł na to, żeby zrobić spektakl, który będzie jednocześnie moim jubileuszem” – właśnie Piete Kuhr. Zrealizowała spektakl „Tańcząc w rytmie wojny”, a z kolei ja zaproponowałem, żeby połączyć siły. I tak wyszło, że Ewelina ma spektakl, my mamy film dokumentalny, którego elementem są fragmenty spektaklu. A oprócz tego ukaże się płyta DVD, na której znajdą się i film, i spektakl.
To zacznijmy od Piły. Jak miasto zmieniało się w tym czasie?
Musimy trochę cofnąć się w czasie – nie tylko w latach 1914 – 1918, bo cztery lata dla rozwoju miasta to niewiele. Musimy cofnąć się kilkadziesiąt lat, kiedy w Pile powstała kolej, kiedy zaczęli napływać ludzie, miasto zaczęło się rozbudowywać, zmieniać, powstawały fabryki. Dwie największe, to fabryka samolotów Albatros i późniejsze Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Każda z nich w szczytowym momencie zatrudniała ponad dwa tysiące osób. Do tego jeszcze wojsko – pruskie, które rozwinęło się szczególnie, kiedy wkroczył 149. Pułk Piechoty, powstały koszary, później – lotnictwo, dwie szkoły lotnicze. Co ciekawe – szczególnie z punktu widzenia kogoś, kto myśli obrazowo – w Pile stacjonowały także sterowce.
Piła się rozrastała aż do kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców. Była trzecim największym miastem w Prowincji Poznańskiej – po Bydgoszczy i Poznaniu. A kiedy przyszła wojna, Piła też się zmieniała. Najpierw była euforia i wszyscy się cieszyli, że wojna się za chwilę skończy, wszyscy wrócą i będą szczęśliwi, a Niemcy będą wielkim, mocarnym państwem w Europie. Ale okazuje się, że wojna trwa i trwa, z frontu przyjeżdżają żołnierze – ranni fizycznie i psychicznie, przyjeżdżają jeńcy. Obóz jeniecki w szczytowym okresie liczył więcej jeńców niż Piła miała mieszkańców. Piła się zmienia, zmieniają się przede wszystkim ludzie. Piete to opisuje: jak zmieniają się ludzie, jak zmienia się ona, jak ona widzi relacje żołnierzy względem tego, co jest podawane w szkole, co piszą gazety…
Nie zgadzało jej się to?
Kompletnie. Gazety piszą o wielkich triumfach, o fantastycznych bitwach, o super dowodzeniu, a ona opiekuje się rannymi żołnierzami, którzy przyjeżdżają z tej wojny zakrwawieni, strasznie połamani, strasznie poturbowani fizycznie i psychicznie. Jest świadkiem takiego zdarzenia, gdzie żołnierz wali głową w słup. Nie dał rady psychicznie. Teraz mamy na to nazwę – zespół stresu pourazowego. Sto lat temu nie było na to określenia, a dziś wiemy, że jest to swoista choroba frontowa. Przedtem tego nie było, a ona to wszystko widzi. Widzi też, jak zmienia się miasto: jak było szczęśliwie, jak było dobrze, a okazuje się, że mamy przydział chleba raz na dwa tygodnie, że trzeba ograniczyć posiłki, jeść brukiew, chleb i naprawdę podstawowe rzeczy, jak wszystkiego zaczyna brakować, jak w ludziach postępuje apatia, jak jest coraz mniej pieniędzy, jak ludzie są coraz mniej szczęśliwi po prostu. Mimo, że ona nie przeżyła frontu jako takiego, widzi w ludziach i w samym mieście, że wojna – choć daleko stąd – strasznie ich dotyka. To jest niepojęte, że możemy w takim świecie żyć, bo tak naprawdę co wojna dobrego nam przyniosła?
Przestroga dla nas w grudniu 2021?
Nie tylko w grudniu 2021, ale w każdym czasie. Obojętnie jakiego dnia sięgniemy do tej relacji Piete Kuhr, to ona jest aktualna cały czas. Bo być może żyjemy w komforcie i nie zdajemy sobie sprawy, jak łatwo ten komfort można zepsuć. Bo może jest nam za dobrze.
Ale wydaje się, że – za naszego życia – wojna nigdy nie była bliżej niż jest w tej chwili.
Możemy pobawić się w geopolitykę – co rozumiemy pod pojęciem „wojna”. Czy to jest wojna hybrydowa, czy ekonomiczna, czy – jak mówią fachowcy – kinetyczna, czyli taka gdzie scierają się oddziały zbrojne. Na szczęście w naszej najbliższej okolicy tej ostatniej nie ma. Widzimy napiętą sytuację na granicy Ukrainy z Rosją, czy w innych rejonach świata. Natomiast wojna wprost nas nie dotyka, ani nie czujemy jej tak jak czuła ją Piete Kuhr. To znaczy: mimo że nie ma walk w naszym rejonie, nie lecą bomby, to ona odczuwała tę wojnę na własnej skórze. My tego nie czujemy w tej chwili – mamy taki komfort. Ale czy mamy taki komfort dany raz na zawsze – na pewno nie. I tego nie można sobie powiedzieć. Tym bardziej, że świat ewoluuje. Nie wiemy w jakim świat podąży kierunku. Wiemy doskonale, że są mocarstwa, które chcą się między sobą boksować kto jest najlepszy i kto będzie miał supremację na świecie. Są pozostałe państwa, w tym wszystkim jest Polska. Nie chcę snuć jakiejś strasznej wizji, ale też musimy się zastanowić w jakim świecie żyjemy i do jakiego momentu ten świat zmierza. Jedno jest pewne – i to Piete Kuhr jednoznacznie nam pokazuje – kierunkiem na pewno nie jest wojna.
Piete Kuhr miała dwanaście lat, kiedy zaczynała pisać pamiętnik. Jak zmieniła się przez te cztery lata – z dwunastolatki do prawie dorosłej kobiety.
Na pewno zmieniła się bardzo. Nie wiedziała z czym ma do czynienia. Na samym początku była ciekawa wojny, bo było to dla niej coś nienamacalnego. Nigdy się z tym nie zetknęła, nie wiedziała z czym ma do czynienia i o co w ogóle chodzi. Zmieniała ją wojna. Wojna zmieniała jej poglądy. Poza tym ona się po prostu rozwijała. Młoda dziewczyna rozwijała zainteresowania, przeżywała pierwsze miłości. Jej pierwszą miłością był porucznik Werner Waldecker, lotnik, który tragicznie zginął. I ona bardzo to przeżywała. Poza tym miała mnóstwo przyjaciół, znajomych – również po polskiej stronie. Miała gosposię, która była Polką, a którą bardzo szanowała i bardzo lubiła. Jeździła za granicę. Teraz może to brzmieć dziwnie, ale kilka kilometrów od Piły – w stronę Śmiłowa czy Ujścia – była granica. A jeździła na polską stronę, bo była lubiana. Była fantastyczną osobą, która lubiła gawędzić, rozmawiać, mieć kontakt ze wszystkimi rówieśnikami, i była bardzo żywą osobą.
Ale dostrzegała to, co dzieje się na świecie i bardzo jej się to nie podobało. Postanowiła, że będzie z tym walczyć. Jako młoda osoba – czym może walczyć? Słowem… Mamy taką historię, w której jej wuj przywozi z frontu zachodniego hełm belgijskiego żołnierza. Przestrzelony, ze śladami krwi w środku. Każdy może by uznał, że to ciekawostka, taki gadżet z frontu. A ona mówi: ale chwileczkę, tam chyba ktoś zginął, może napiszę do matki tego żołnierza, może ją odnajdę, pocieszę. Zaczyna myśleć zupełnie innymi kategoriami. Wie doskonale, że nie jest w stanie stanąć i przeciwstawić się temu wszystkiemu, ale może zrobić to w inny sposób. Dlatego – między innymi – w późniejszym okresie połączyła to z tańcem, który uwielbiała. Tak naprawdę w któreś święta dostała prezent od babci – bardzo trafiony – kurs tańca. Zaczęła uczyć się tańca, aż w końcu uznała, że to będzie jej sposób na życie i to chce w życiu robić. I rzeczywiście – już po wyjeździe z Piły – tak się stało: zaczęła tańczyć. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej niż dziś – mówimy o swego rodzaju teatrze tańca. Ona już wtedy w Pile obmyślała, w jaki sposób może – za pomocą tej sztuki artystycznej – pokazać „słuchajcie ludzie, pokój jest najważniejszy na tym świecie; miejmy pokój i szanujmy się nawzajem”. Ona – jak trafnie opisuje to Marek Fijałkowski – w pewnym okresie nie dzieliła ludzi względem narodowości czy wyznania. Ona dzieliła ludzi po prostu na mądrych i głupich. Rozsądnych i nierozsądnych. Nie miało znaczenia czy ktoś jest Polakiem, Niemcem, katolikiem, ewangelikiem, Żydem… To nie ma znaczenia. Liczy się człowiek.
Czy z dziennika Piete Kuhr wynika, jak w tamtym okresie wyglądały relacje między Polakami i Niemcami? Te na poziomie ulicy, sklepu…
Wprost historycznie – nie, dlatego że Piete patrzyła zawsze przez swój pryzmat. Jak wspomniałem: nie dzieliła ludzi względem narodowości na przykład. Jest takie ciekawe sformułowanie – już pod koniec wojny – w rozmowie ze swoim bratem i jego kolegą Androwskim, chłopcy mówią jej: „wiesz co, Polacy chyba będą chcieli Piłę zabrać, jak ta wojna się skończy i my ją przegramy”. A ona się dziwi: „A dlaczego Polacy będą chcieli Piłę zabrać? Przecież my tu sobie żyjemy, wszystko jest fajnie, przecież my się kolegujemy. Ja mam koleżanki Polki. My tu sobie ładnie w Pile żyjemy i wszystko jest dobrze”. Ona patrzyła przez pryzmat swoich odczuć. Jej się dobrze żyło z Polakami, z Żydami, z Niemcami, z kimkolwiek. Byleby był to człowiek uczciwy, porządny, dobry. Nie miała świadomości, że Piła była miastem polskim, królewskim, należącym przez wieki do Polski, które zostało zabrane w czasie zaborów. Nie była świadoma tego uwarunkowania politycznego. Dla niej liczyli się tylko ludzie. I skoro nam się żyje tutaj dobrze, jakie znaczenie ma to, czy jesteśmy w Polsce, w Niemczech czy w jakimkolwiek innym kraju, skoro jesteśmy ludźmi, jesteśmy braćmi i żyjemy wspólnie, bawimy się wspólnie, wspólnie chodzimy do szkoły, uczymy się.
Pisząc scenariusz korzystaliście tylko z dzienników Piete Kuhr?
Dziennik to było główne źródło informacji, ale taka produkcja nie obyłaby się bez wiedzy ekspertów. Jest ich troje: pani Wiesława Szczygieł – inicjatorka i redaktorka polskiego wydania dziennika Piete Kuhr, Marek Fijałkowski – starszy kustosz Muzeum Okręgowego w Pile i Maciej Usurski – kustosz Muzeum Stanisława Staszica. Te trzy osoby mają kolosalną wiedzę. Pani Wiesława – szczególnie o Piete Kuhr – wiedzę nie tylko tę wynikającą wprost z pamiętnika, ale o całym jej życiu. Maciej Usurski i Marek Fijałkowski – wiedzę o Pile, którą można by chłonąć godzinami. Połączenie tych osób było niezwykle inspirujące, i aż szkoda było, bo jak nagrywaliśmy te trzy osoby, to każda z nich wypowiadała się kilkadziesiąt minut. Film, niestety, musiał być zdecydowanie krótszy, i z ciężkim sercem trzeba było wycinać niektóre wątki.
Piete Kuhr opisuje też Piłę, której nie znali historycy. O tym w filmie mówi Maciej Usurski. Ona opisała pewne miejsca, jak chociażby cmentarz bohaterów wojennych z I Wojny Światowej w dzisiejszym lesie komunalnym przy ulicy Żeromskiego, gdzie pewne pozostałości można zobaczyć. Opisała tez obóz jeniecki, w którym była. I te jej opisy stanowią pewnego rodzaju źródło historyczne i pamiątkę historyczną, którą ona nam zostawia. Poza wszystkimi innymi wartościami niematerialnymi ona nam zostawia przekaz i pewne informacje o naszym mieście, do których w innych źródłach nie mielibyśmy dostępu.
Twoje wrażenie na temat Piete Kuhr.
Ciężko odpowiedzieć jednym zdaniem, bo to jest postać o której można by opowiadać godzinami. Wydaje mi się, że to jest osoba, o ogromnej wartości dla naszego miasta. Może nawet nie była tego świadoma, bo miała kilkanaście lat, po pierwszej wojnie z Piły wyjechała i de facto już nie wróciła. Ale wartość, którą nam zostawiła, jest nie do przecenienia. To była ciekawa osoba. Miała grzeszki, o których pewnie każdy rodzic wie – chodzi o szkołę, i o pewnie sformułowania i odzywki. Miała trudne dzieciństwo, bo wychowywała ją babcia – matka przyjeżdżała raz na jakiś czas, ojca praktycznie w jej życiu nie było. Zresztą rodzice się rozwiedli. To wszystko powoduje, że to jest taka baza emocji, że nie jesteśmy w stanie opisać jej jednym zdaniem. Moim zdaniem to jest tak wartościowa postać, że co najmniej warto zgłębić wiedzę o tym kim była, co robiła, czym się zajmowała i co nam zostawiła – pilanom żyjącym w dwudziestym pierwszym wieku. Co zostawiła nam dziewczynka opisująca Piłę w latach 1914 – 1918.
Dla ciebie to ewenement, że nastolatka pisze tak ważne rzeczy?
Na pewno tak. Pamiętam, jak Ewelina Wyrzykowska powiedziała mi podczas jednego z naszych spotkań, że Piete ułatwiła jej zadanie, bo napisała prawie gotowy scenariusz. I tak naprawdę – niezależnie czy rozpatrujesz go pod kątem teatralnym, czy filmowym – to to jest gotowy scenariusz, „tylko weźcie się do roboty i go zrealizujcie”. Była nad wyraz dojrzała, ale z drugiej strony – to jest moje odczucie – to życie zmusiło ja do szybkiego dojrzewania. Żyła w niełatwych czasach, przeżyła te wszystkie historie wojenne: jeńców, rannych żołnierzy, którymi się opiekowała, transporty z rannymi czy z robotnikami, które przejeżdżały przez Piłę, śmierć. Pewne rzeczy nie zgadzały się jej kompletnie. Przyjeżdżają zabici i ranni, a w kościołach błogosławią broń. Coś się nie zgadza, kiedy wychwalamy życie. Albo w gazetach piszą jedno, a żołnierze mówią zupełnie co innego. Ona przez rzeczywistość była bardzo dotknięta i musiała sama dojrzeć, i to bardzo szybko. Tym bardziej, że opiekowała się też dziećmi, niemowlętami, które często były zostawione same sobie, i nie było niczego, żeby można było się tymi dziećmi zająć. Teraz możemy spojrzeć jak to wygląda z naszej perspektywy: cała masa rzeczy, każdy pokój wyposażony do sufitu, a wtedy nie było niczego. Ona szukała czegokolwiek, żeby przewinąć małe dziecko, które niczemu nie jest winne, i niczego nie rozumie. Nie było czym nakarmić. To są takie rzeczy, których w ogóle nie chcielibyśmy doświadczyć, a ona tego doświadczyła mając kilkanaście lat. To teraz sprowadźmy sobie tę sytuację do dzisiejszych czasów i odpowiedzmy na pytanie: gdyby nasze dzieci miały tego doświadczać, jak szybko musiałyby dojrzeć. Wydaje mi się, że Piete na swój wiek już była dojrzała, a wojna zmusiła ją do jeszcze większej dojrzałości i dała większą świadomość.
Gdzie i kiedy będzie można zobaczy film „Piete Kuhr”?
Premiera 13 grudnia o 18.00 w Regionalnym Centrum Kultury w Pile. Wstęp jest bezpłatny – wystarczy pobrać wejściówki w kasie RCK. Po premierze będzie spotkanie, które poprowadzi Stanisław Dąbek, a o filmie opowiedzą Wiesława Szczygieł i Ewelina Wyrzykowska, a gdzieś między nimi zaplączę się ja i postaram się opowiedzieć coś z perspektywy filmu. Film będzie dostępny w niewielkim nakładzie także na DVD. Na pewno będzie w muzeach, w instytucjach kultury, w szkołach, bo chcemy popularyzować tę wiedzę, żeby trafiła do jak najszerszej publiczności. Oczywiście film pokażemy też w Telewizji Asta – myślę, że gdzieś z początkiem roku.
Skoro film trafi do szkół – masz wiedzę o tym, że uczniowie będą go oglądać?
Bardzo chciałbym, żeby uczniowie chcieli go oglądać. Czy będą – trudno mi powiedzieć. Mogę sobie tylko życzyć tego, żeby obejrzeli – nie dlatego, że ja to zrobiłem, tylko dla niej. Dla Piete.
Najnowsze komentarze