Brzmi jak przygoda życia? To do Honkera i Albanii dodaj jeszcze dwa własnoręcznie zabudowane kampery, trzy rodziny i niespiesznie pokonywaną drogę. Bo w tej wyprawie to droga była celem, choć albańskie wybrzeże – to z dala od nowych hoteli – z pewnością było magnesem.
Tekst po raz pierwszy został opublikowany w szóstym numerze Magazynu67 (15 sierpnia – 14 października 2019). Takie podróże są jednak ponadczasowe, dlatego przeczytajcie tę relację jeszcze raz, wzbogaconą o zdjęcia, które nie zmieściły się na papierze.
Miała być Korsyka. Wydawało się, że to już ustalone, bo Jasiek – syn Moniki i Zbyszka Świgoniów – interesuje się historią i chciał zobaczyć miejsca związane między innymi z Napoleonem Bonaparte. Takie było rodzinne postanowienie, do czasu spotkania towarzyskiego z dwoma innymi rodzinami, w czasie którego padło „no to pojedźmy razem na wakacje”.
Był jeszcze Tarpan Honker Moniki i Zbyszka… Terenowe auto z wojskowego demobilu z wielką kabiną, w której można rozłożyć materac w rozmiarze king size. Bez wspomagania kierownicy, klimatyzacji, radia i jakiegokolwiek wygłuszenia wnętrza. Kiedy po kilku godzinach wysiadasz zza kierownicy, twój mózg jeszcze przez dwie godziny jest przekonany, że jedzie dalej. – Honkerem nie pojechałbym na Korsykę, bo założyliśmy sobie, że omijamy autostrady – mówi Zbyszek. – A jak już jechać Honkerem, to gdzieś, gdzie jest jeszcze dziko. Tam, gdzie ludzie są tacy, jacy powinni być: serdeczni i gościnni.
– I gdzie osioł ciągnie dwukołowy wózek – dodaje Arek Jewszel. – Gdzie to jest naturalne i nikt się tym nie przejmuje. Tam, gdzie ludzie są zupełnie inni.
A skoro pojawiła się wizja osła ciągnącego wózek, wybór musiał paść na Bałkany. I padł – konkretnie na wybrzeże Albanii. Ale nie tam, gdzie biura podróży wożą turystów do pachnących nowością hoteli. Od takich miejsc uczestnicy tej wyprawy z założenia trzymali się z daleka. Zresztą Albania była tylko krajem docelowym – po drodze były inne przyprawiające o zachwyt miejsca. – Planowaliśmy ten wyjazd tak, żeby zobaczyć coś, co jeszcze jest wolnego w świecie – opowiada Zbyszek. – Tego nie ma już w zachodniej Europie. Ci ludzie są wolni. Nie ograniczają ich paragrafy, przepisy…
– Tak, przepisy ruchu drogowego w ogóle nie istnieją – śmiejąc się, przerywa Arek. – Ludzie jeżdżą jak chcą. Jeżeli ktoś wjeżdża na rondo i dzwoni jego telefon, zatrzymuje się, odbiera telefon, a reszta stoi i… jest w porządku. Samochody jadą w prawo, rowery w lewo, na drodze szybkiego ruchu jeżdżą w dwie strony, a jak jest korek, to wyprzedzają po parkingach i poboczach. Kwestia przyzwyczajenia.
– Sporo podróżuję – mówi Zbyszek. – Na przykład w Niemczech, jeżeli jestem zmęczony i chcę przekimać dwie godziny na parkingu, to za godzinę przyjdzie policjant i każe jechać do hotelu. Nie chcę takiej Europy, gdzie wszystko jest komercją. A jak pojadę do Albanii, to stanę nad morzem, rozpalę na plaży ognisko nie robiąc nikomu krzywdy, nikt nie będzie na mnie z tego powodu krzyczał ani straszył mandatem. To jest ostatni czas, kiedy można zobaczyć taki świat.
Zanim jednak wyprawa wyruszyła, zima i wiosna dwóm pozostałym rodzinom upłynęła na przygotowywaniu samochodów. Obydwie kupiły Fiaty Ducato. Obydwa auta (jedno dostawcze, drugie przystosowane do przewożenia motocykli razem z ekipą) – za sprawą własnych pomysłów i pracy właścicieli – w ciągu kilku miesięcy stały się kamperami. Nie są jeszcze skończone, ale już pozwalają na uprawianie karawaningu w komforcie. Arek w swoim samochodzie zamontował panele słoneczne, które zapewniały elektryczność dla całej grupy.
W końcu Honker i dwa Ducato wyruszyły z Piły na początku lipca. Nie było nawet szczegółowo wyznaczonej trasy, a jedyną myślą było „na południe”. I tak przez Czechy, Słowację i Węgry, ekipa dotarła na Bałkany: do Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry, Albanii…
– Staraliśmy się unikać autostrad – opowiada Zbyszek. – Przede wszystkim dlatego, że Honker jedzie tak jak jedzie. Licznik pokazywał sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, choć Arek mówi, że było osiemdziesiąt.
– Największy problem był taki, że Zbyszek jechał wolniej niż TIRy – mówi Arek. – Jeżeli droga była dwupasmowa, musieliśmy zjeżdżać co jakiś czas, żeby przepuścić korek, który tworzył się za nami.
– Poza tym pojechaliśmy turystycznie – to znowu Zbyszek. – Jeżeli jedziesz autostradą, to niezależnie czy jedziesz w Polsce, w Niemczech, czy w Chorwacji, wszędzie jest to samo. Autostrady omijają miasta – nic się nie dzieje.
Bywa za to, że sporo dzieje się w miejscach noclegu – szczególnie jeżeli są wybierane spontanicznie. – Któregoś wieczoru w Bośni, kiedy już zrobiło się ciemno, Sylwia mówi, że ktoś świeci latarką – opowiada Arek. – I tam też świeci, i tam, i tam… Nagle wszystko zaczęło świecić. W życiu nie widzieliśmy tylu świetlików – dosłownie nas otaczały. Niesamowite zjawisko.
Honker Moniki i Zbyszka zachował swój wojskowy kamuflaż. Nie było z tym problemu, dopóki nie wjechali do Bośni i Hercegowiny. – Tam patrzyli na nas z dużym dystansem – mówi Monika Kwiatkowska-Świgoń. – Myślę, że chodzi o doświadczenie wojny. Zerkali na nas, jakbyśmy jechali z jakimś wojskowym konwojem. Nie byli dla nas nieprzyjemni. Po prostu sam samochód sprawiał, że rozglądali się, czy coś się dzieje.
– Szczerze mówiąc bałem się, że będą faktyczne problemy na przykład na granicach – mówi Zbyszek, który kierował Honkerem. – Ale nie. Poza Bośnią i Hercegowiną ludzie przystawali, robili zdjęcia, machali. Zdarzyło się nawet, że policjanci, kiedy podnosiliśmy rękę, salutowali. Kiedy wjeżdżaliśmy do Czarnogóry, celnik wziął dowód rejestracyjny i szukał dookoła napisu Tarpan Honker, bo nie znał takiego samochodu. Tłumaczyliśmy, że to jest „Polish military car”.
Granica Bośni i Hercegowiny z Czarnogórą jest zresztą miejscem jeszcze jednej anegdoty. Celnik kontrolujący Arka i Sylwię, długo przyglądał się brodzie Arka. Na zdjęciu w dowodzie osobistym ma krótki zarost, natomiast w tej chwili nosi dłuższą brodę. Dotykał jej, nie pasowała mu… W końcu Arek odezwał się:
– No nie rozumiem.
– Nie rozumiesz… A piwo polskie masz?
– No, mam…
Dopiero po uszczupleniu prywatnego zapasu, długość zarostu Arka przestała mieć znaczenie.
W Bośni na drogach zaczęły pojawiać się osiołki, choć zdecydowanie więcej jest ich w Albanii. W Albanii uwagę zwracają też… luksusowe samochody. – Poczytaliśmy trochę o stereotypach – mówi Sylwia Jewszel. – „Prawdziwy” Albańczyk ma cudowne auto. Może mieć kobietę i nie musi mieć domu. Najważniejszy jest samochód, i faktycznie, niektóre robiły wrażenie bardzo luksusowych.
– W Polsce nie widziałem takich aut jak w Albanii – dodaje Arek. – Jest też bardzo dużo warsztatów samochodowych i stacji paliw. Mówią, że stacje paliw kojarzą im się z bogactwem, dlatego jest ich tak dużo.
Ale nie dla samochodów, a dla wrażeń grupa wyruszyła w drogę. A wrażenia to – między innymi – ludzie w drodze spotkani. – Im dalej na południe tym serdeczność rośnie – zauważa Zbyszek.
– Ani razu nie spotkaliśmy się z przejawem braku serdeczności – dodaje Monika.
Niespodzianki sprawiała też pogoda. – W Czarnogórze spaliśmy w opuszczonym porcie – opowiada Monika. – Rozpaliliśmy ognisko. Pomyślałam głośno „ciekawe czy dzisiaj będzie burza”. Za chwilę zaczęło błyskać, a wkrótce zaczęła się straszna ulewa i burza z piorunami. To były dwie godziny, kiedy faktycznie się bałam. A kiedy skończyła się burza… zaczął się huragan.
Do Albanii grupa wjechała w nocy. – Stwierdziliśmy, że – jak zwykle – staniemy na dziko – opowiada Arek. – Ale teren był taki, że się nie dało. Sylwia znalazła na mapie camping. Skręciliśmy w drogę – nagle skończył się beton, zaczęła się szutrowa. Skończyła się szutrowa, zaczęły się dziury, pole z jednej strony, pole z drugiej strony, spalone samochody… Myślę sobie: „masakra, zabiją nas po drodze”. Pojechaliśmy dalej, minęliśmy jakieś domy, pojawił się wysoki płot. W końcu stanęliśmy przed trzymetrową bramą zbitą z desek. Brama się otwiera, a tam drzewka, światełka, palmy, pani nas wita z otwartymi ramionami, piękny camping z przepięknym widokiem na Jezioro Szkoderskie… W sumie w Chorwacji nie było tak zadbanych campingów.
Albania jest krajem kontrastów, i zdarza się, że są to kontrasty skrajne. Na wybrzeżu powstają nowe hotele, w których all inclusive nie odbiega standardem od Grecji czy Hiszpanii. Ale nadal są zupełnie dzikie fragmenty wybrzeża. Zresztą nie tylko wybrzeża. – Na kolejny camping trafiliśmy też przypadkiem – opowiada Monika. – Przejeżdżaliśmy przez wioskę, w której na kocu, nie na poboczu, a na środku drogi, siedzi starsza pani i obiera fasolę. A na campingu, do którego w końcu dojechaliśmy, staliśmy metr od morza. Przy otwartych drzwiach rozbijały się fale.
– W Bałkanach można się zakochać – mówi Arek. – Coś dla siebie znajdą i ci, którzy uwielbiają góry, i ci, którzy uwielbiają morze. I ludzie żyją zupełnie inaczej.
– My też poznaliśmy siebie. Jestem wdzięczny Arkowi, że utrzymał tempo za mną – śmieje się Zbyszek. – Rozmawialiśmy już o przyszłym roku. Arkowi spodobała się Czarnogóra, a ja chciałbym powtórzyć Albanię, ale od strony Kosowa i Macedonii. Wydaje mi się tylko, że potrzebne na to będą nie dwa, a trzy tygodnie, żeby się nie zajeździć.
– Możesz chodzić ze znajomymi na imprezy od dziesięciu lat – kończy Arek. – Jeżeli jesteś skazany na codzienne przebywanie z nimi, kompromisy są bardzo potrzebne. A nie każdy potrafi podporządkować się czy odpuścić. Wtedy poznaje się przyjaciół. Bo tak ma się tylko znajomych.
Przygodą w czasie tej wyprawy miała być droga. I to się udało, bo odrobina przypadku pozwala dotrzeć do miejsc, do których jeszcze nigdy nikogo nie zaprowadziły przewodniki. Odkrywanie miejsc, gościnności, oglądanie świata – zarówno z bliska, jak i zza szyby samochodu, poznawanie siebie… Może warto już teraz rozejrzeć się za dostawczakiem, w którym – nawet po minimum przeróbek – da się rozłożyć materac, i już za rok wyruszyć w drogę?
Honker, do tej pory nazywany Kubusiem, pokonał 4,5 tys. kilometrów. Po powrocie otrzymał nowe imię: Twardy.
Najnowsze komentarze