Jak piesi sprawiają, że miasto rośnie, a w nim – lokalny biznes
To nie jest artykuł napisany przez aktywistę chcącego wyrzucić samochody z miasta.
Zanim powiesz, że to bez sensu – daj mi szansę.
O dobroczynnym wpływie codziennego ruchu na zdrowie napisano już tyle, że… ciągle warto przypominać. Chodzenie „użytkowe” – na przykład do pracy czy do osiedlowego sklepu – to zawsze dobra okazja, by dołożyć odrobinę do dziesięciu tysięcy kroków dziennie. Do tego spacery i wchodzenie po schodach. W ciągu dnia można znaleźć wiele okazji, by bez wycieczki do siłowni wykonać tyle ruchu, by po prostu czuć się dobrze. A kiedy jest za późno? Posłuchacie o tym w „Podkaście w drodze”, w którym o codziennym ruchu rozmawiam z Kamą Kickel-Hinz, managerką i trenerką personalną w Gym Factory.
A co poza zdrowiem i dobrym samopoczuciem? Chodzenie pieszo nie pozostaje bez wpływu na rozwój miejskiej infrastruktury i lokalnej gospodarki. Myślisz, że to bzdura? Spójrz na to tak:
Wracasz po pracy. Samochodem. Szybki przelot: praca – zakupy w centrum handlowym albo markecie – dom. Wydajesz pieniądze na paliwo, a potem zostawiasz je w kasie koncernu, który – to prawda – zatrudnia mieszkańców miasta, ale podatki płaci w Warszawie, a dywidenda trafia często na konto poza Polską. Produktów od lokalnych dostawców też jakby mniej niż można by się spodziewać… Poza tym przeleciałeś przez miasto, co najwyżej wkurzając się na roboty drogowe. Nic innego się nie zmieniło, bo jedyne czego potrzebuje mieszkaniec przemieszczający się z pracy do domu, to ulica, którą może przejechać. W mieście smutnym, jak to o którym mówił Bolec w komedii „Chłopaki nie płaczą”.
A gdyby tak…
Wyobraź sobie, że wychodzisz z pracy i nie wsiadasz do samochodu… Serio, daj mi szansę. Na co dzień jeżdżę samochodem – odwożę dziecko do przedszkola (bo z Podlasia na Jadwiżyn), przywożę większe zakupy (bo też daleko), jeżdżę do klientów.
Więc jeżeli nie wsiadasz do samochodu, stajesz się ruchem pieszym. A tam, gdzie ruch pieszy utrzymuje się na wysokim poziomie, pojawia się handel, usługi, gastronomia… Spójrz na wymagania dużych sieci prowadzących sklepy w formacie convenience, jak ta z zielonym płazem w nazwie. Albo modnych sieciowych kawiarni z kawą na wynos. Jednym z podstawowych wymagań jest miejsce z dużym ruchem pieszym (i oczywiście na parterze). Tam gdzie pojawia się i rośnie ruch pieszy, tam rozwija się biznes. Również ten mały, lokalny – sklepy w „podręcznym” formacie prowadzą także lokalni przedsiębiorcy, a lokalna gastronomia to zwykle pionierzy miejsc, które stają się przyjazne pieszym. W Pile możemy to od lat obserwować na rogu 11 Listopada i 14 Lutego. Po remoncie i uspokojeniu ruchu to właśnie gastronomia notuje tu największy wzrost, a latem to jedno z ulubionych miejsc pilan „na lody”.
Więc wyobraź sobie, że zmierzasz w kierunku domu, ale po drodze zaglądasz na burgera, robisz szybkie zakupy – tylko to, czego brakuje w lodówce – a potem jeszcze po nową koszulę, którą zobaczyłeś na wystawie. Zaryzykuję tezę, że choć nie korzystasz z samochodu, to oszczędzasz czas: wszystkie te miejsca są po drodze, więc nie tracisz czasu na dojazd, a w każdym z nich wszystko pod ręką, więc nie krążysz po wielkim obiekcie w poszukiwaniu serka, soku i wędliny.
Razem z małym biznesem pojawia się też dodatkowa infrastruktura. Na początek ta użytkowa, ułatwiająca życie. Ot, choćby stojaki na rowery, czy stoliki przed lokalami gastronomicznymi. Wkrótce po nich ta ozdobna, jak rośliny, czy służąca odpoczynkowi, jak ławki i inne miejskie „meble”. Aż później – ta bardziej wyszukana – na przykład stacje naprawy rowerów czy w końcu „inteligentne” ławki z panelami fotowoltaicznymi i gniazdami USB do naładowania telefonu.
Po pięciu latach ze sprzedawcami znasz się na tyle dobrze, że rozmawiacie swobodnie mniej więcej o wszystkim. Od słowa do słowa wpadacie na nowy, świetny pomysł i działacie razem. Nieważne, czy chodzi o weekendowego grilla, o nowy osiedlowy plac zabaw, czy o biznes, który zrobi z was wspólników. Pomysły – zarówno te biznesowe, jak i społeczne czy towarzyskie – pojawiają się w najmniej spodziewanych okolicznościach i miejscach. Tym, co musi się wydarzyć, jest spotkanie i wymiana myśli. Ruch pieszy bezsprzecznie sprzyja spotkaniom.
11 Listopada i 14 Lutego w Pile to za mało? Spójrzcie na ulicę Wrocławską w Poznaniu. Dokładnie dekadę temu została zamknięta dla ruchu samochodowego. 1 maja 2012 roku stała się dostępna wyłącznie dla pieszych (nie licząc dostaw). Gastronomicy nieśmiało zaczęli ustawiać stoliki… Dziesięć lat później wygląda zupełnie inaczej. W lokalach wzdłuż całej ulicy króluje gastronomia we wszelkich odmianach, a Wrocławska stała się jednym z ulubionych deptaków mieszkańców Poznania. Tętni życiem bez względu na porę dnia.
Miasto z dużym ruchem pieszym, to więcej miejsc pracy w okolicy, lepsza dostępność różnego rodzaju handlu, usług i gastronomii blisko domu, lepsza miejska infrastruktura i lepsze relacje z ludźmi, a z nich – nowe pomysły, nowe przedsięwzięcia, nowa jakość otoczenia.
Ta ostatnia dotyczy także osób niepełnosprawnych, choć ułatwienia w poruszaniu się po mieście sprawiają, że staje się ono po prostu dostępne. Zobaczcie:
A jeżeli nie pieszo, to może rowerem? O tym przeczytasz w poprzednim odcinku:
Materiał został zrealizowany w ramach projektu „Rozwój miejskiego zbiorowego transportu niskoemisyjnego wraz z systemem zarządzania komunikacją miejską w Pile” wspartego środkami Unii Europejskiej w ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2014 – 2020.
Najnowsze komentarze