Ostatnie wpisy

Najnowsze komentarze

Archiwa

Kategorie

Meta

Anna Fonferek-Jendrysiak, gospodyni Lawendowego Lnu. Fot. Marcin Maziarz
Anna Fonferek-Jendrysiak, gospodyni Lawendowego Lnu. Fot. Marcin Maziarz
Bliskie podróże

Lawendowy Len, czyli gdzie prawnik znalazł święty spokój

Ciągnące się po horyzont pola, rosnącej w równych rzędach lawendy… Jak tam musi pachnieć! Kto choć raz nie chciał znaleźć się w takim miejscu? Nie trzeba jechać daleko. Na obrzeżach Piły rozgościł się Lawendowy Len. Niebanalne miejsce, w którym chillować można wszystkimi zmysłami. Również smaku. Niestety, na obrazki jak z podróżniczego magazynu, trzeba poczekać do wiosny. Na szczęście lawenda to nie wszystko.

Anna Fonferek-Jendrysiak, gospodyni Lawendowego Lnu. Fot. Marcin Maziarz
Anna Fonferek-Jendrysiak, gospodyni Lawendowego Lnu. Fot. Marcin Maziarz

O Lawendowym Lnie słyszeli już chyba wszyscy poszukiwacze spokoju i niebanalnych miejsc w okolicy. Kojarzony jest z Kotuniem, i choć osiedle nowych domów we wsi doskonale widać z lawendowego pola, to gospodyni tego miejsca wyprowadza mnie z błędu: Lawendowy Len leży w granicach Piły. Z niedowierzaniem szukam potwierdzenia na dostępnej w internecie mapie geodezyjnej i… Faktycznie, Gmina Szydłowo, a wraz z nią Kotuń, zaczyna się po drugiej stronie strumyka wyznaczającego zachodnią granicę działki.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

Gospodynią Lawendowego Lnu jest Anna Fonferek-Jendrysiak. Prawniczka, która togę i grube tomiszcza kodeksów zamieniła na fartuch, ochronne rękawice i sekator. I od pierwszej chwili widać, że autentycznie cieszy się tą zmianą. Zatem co robi prawnik na polu lawendy? – Relaksuje się, zmienia trajektorię życia, robi coś dla siebie, dla rodziny i dla otoczenia – zaczyna swoją opowieść pani Ania.

Historia Lawendowego Lnu zaczęła się w 2014 roku. Wtedy gospodyni miejsca wraz z mężem kupili działkę tuż przy granicy Piły i Kotunia. – I wtedy postanowiliśmy, że to będzie strefa ekologiczna. Że wszystko, co będziemy tutaj uprawiać i robić, będzie ekologiczne, bo ochrona środowiska pociągała mnie, odkąd pamiętam.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

Plantacja lawendy – szczególnie tych rozmiarów – to w naszym regionie ciągle nieoczywistość. Ale dopiero kiedy pole pokrywa się fioletem, widać jak niezwykłe to miejsce: na pierwszym planie krajobraz przywodzący na myśl ciepłe regiony południa Europy, a w tle typowy dla Polski las sosnowy. Gdzieś między nimi Łęgi Kotuńskie, na których można spotkać dzikie ptactwo, sarny, dziki, a nawet łosie. Z kolei w płynącym przez działkę strumieniu można natknąć się na minogi. To ostoja dzikiego życia.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

I choć ciągnące się po horyzont lawendowe pola kojarzą się na przykład z Prowansją, to wcale nie region Morza Śródziemnego jest uważany za miejsce pochodzenia najlepszej lawendy. – Nigdy nie byłam w Prowansji. Mi lawenda kojarzy się z Anglią – opowiada pani Ania. – Jest prawie na każdym kroku. Anglicy kochają lawendę i otaczają się nią. Najbardziej wartościowa pochodzi z południowej Anglii, z hrabstwa Surrey. Wiedzę czerpałam od właścicieli dwunastohektarowej plantacji właśnie tam. Utrzymuję też kontakt z plantacjami w Australii. Ale inspirację czerpię nie z tego, że gdzieś taką plantację zobaczyłam. Po prostu „narysowałam” ją sobie w wyobraźni.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

Pierwsze sadzonki lawendy przyjechały do Lawendowego Lnu w 2015 z… likwidowanej plantacji w okolicy Zielonej Góry. Właściwie trudno mówić o sadzonkach, które kojarzą się z małymi roślinkami. To były dorosłe rośliny, które mają dużą bryłę korzeniową, więc do zwykłego auta dostawczego jednorazowo mieściło się ich niewiele. Pod Zieloną Górę trzeba było jechać kilkanaście razy. Dziś pole, na którym rosły, jest już puste. – To była wrażliwsza odmiana i rośliny wymarzły na przełomie zimy i wiosny w tym roku – mówi gospodyni.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

Lawenda to jednak nie tylko ozdoba i źródło pięknego zapachu. Jej olejki aromatyczne doskonale relaksują. Można ją także jeść i pić w postaci syropu do herbaty, lemoniady, ciastek, a nawet octu. Trzeba jednak uważać, by nie przesadzić. Jeżeli lawendy jest za dużo, zaczyna w smaku przypominać mydło.

Lawenda to tylko część nazwy Lawendowego Lnu. Skąd wziął się tam len? – Wielu gości o to pyta – śmieje się pani Ania. – Wraz z lawendą mieliśmy uprawiać len oleisty, bo byłam zakochana w oleju lnianym, uwielbiam też tkaniny lniane. Później zamiast lnu pojawiła się lnianka, którą uprawiamy i na miejscu tłoczymy olej.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

Oprócz lawendy i lnianki, na plantacji uprawia się także grykę, proso i warzywa. Jest też sad ze starymi, rzadkimi już odmianami jabłoni i jabłoniowa aleja. Popularyzacja starych odmian drzew owocowych, warzyw i zbóż, to kolejny cel właścicielki Lawendowego Lnu. Pamiętacie smak krąselki albo pięknej z Herrnhut? No właśnie. Rosną lub będą rosnąć sobie spokojnie tuż przy granicy Piły. Stare odmiany lepiej wytrzymują nasze warunki klimatyczne. Zresztą sama jabłoniowa aleja również ma przypominać o dobrze znanym jeszcze niedawno krajobrazie. Pamiętasz jak, będąc u babci na wsi, sięgałeś po jabłko z rosnącej tuż przy drodze jabłoni? Właśnie ten klimat chce odtworzyć właścicielka miejsca.

Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz
Lawendowy Len jesienią. Fot. Marcin Maziarz

Lawendowy Len działa w sieci Slow Food Wielkopolska. Na miejscu można kupić przetwory z tego, co urodzą miejscowe pola. Można też zamówić kosz pyszności pochodzących z regionu, łącznie z serami zagrodowymi i winem, a wszystko zjeść w altance na półwyspie. Region w slowfoodowym rozumieniu, to obszar w promieniu maksymalnie 70 kilometrów. Chodzi o to, by jeść nie tylko smacznie, ale także świeżo i nie zanieczyszczać środowiska dalekim transportem. Stąd umowna granica 70 kilometrów.

Przetwory z Lawendowego Lnu. Fot. Marcin Maziarz
Przetwory z Lawendowego Lnu. Fot. Marcin Maziarz

Za Lawendowym Lnem pierwszy sezon, w którym otworzył się na gości. Najwięcej było oczywiście tych z Piły i regionu, ale odpoczynku w tym miejscu szukali także mieszkańcy Poznania, Bydgoszczy, Zielonej Góry czy Warszawy. Byli też goście z zagranicy. Sezon jesienno-zimowy to czas odpoczynku dla roślin, a dla ludzi – przygotowań do kolejnego sezonu. 16 grudnia będzie można zrobić jeszcze świąteczne zapasy. Jednak to na co czekamy, to wiosna i lato. Niech znowu będzie lawendowo!