W czerwcu małą sensację wywołało ujawnienie informacji o tym, że po raz pierwszy amerykańskie drony MQ-9 Reaper operują z Polski. Na swoją bazę Amerykanie wybrali lotnisko w Mirosławcu, które w przyszłości ma przyjąć także polskie drony tej klasy. W czasie prezentacji dla dziennikarzy uzbrojeni w długą broń żołnierze pilnowali, by obiektywy nie zobaczyły zbyt wielu detali. Operatorzy opowiedzieli jednak o tym jak pilotuje się samolot siedząc setki kilometrów od niego, jak odległość wpływa na decyzje podejmowane na polu walki, i — poniekąd — jak długo Reapery zostaną w Mirosławcu.
Tekst ukazał się w czwartym numerze Magazynu67 (sierpień – wrzesień 2018).
O rozmiarach bazy wojskowej w Mirosławcu Górnym wiele mówi to, że po przekroczeniu bramy trzeba pokonać jeszcze ponad kilometr, żeby w ogóle zobaczyć płytę lotniska. Samochód zostawiam na parkingu, a przede mną jeszcze kilkaset metrów spaceru. Dopiero wtedy zza budynków wyłania się ON. Jest szary i rozmiarami przypomina samolot bojowy. Mniej-więcej w miejscu, w którym powinien mieć kabinę, jest „garb”, a śmigło – wbrew temu co do tej pory wiedziałeś o samolotach, jeżeli nie jesteś fanem lotnictwa – znajduje się z tyłu i zamiast ciągnąć – pcha. ON nazywa się MQ-9 Reaper. I to ON wywołał zainteresowanie mirosławiecką bazą, kiedy w czerwcu ogłoszono, że od miesiąca stacjonuje w Polsce.
Szare cielsko wygrzewa się w lipcowym słońcu. Jest gorąco. Dzień jest symboliczny: 4 lipca – amerykańskie Święto Niepodległości. Na lotnisku święta jednak nie ma. Amerykańscy żołnierze z długą bronią pilnują, by nikt nie podszedł za blisko. Jak to w wojsku: wszystko jest tajne. Szczególnie wtedy, kiedy w grę wchodzi najnowocześniejsza technika w rękach najpotężniejszej armii świata. Kiedy operator kamery wiedziony chęcią uzyskania lepszego kadru zbliża się do kadłuba, żołnierz grzecznie, ale stanowczo prosi o oddalenie się.
I nic dziwnego. MQ-9 Reaper, choć nie jest najbardziej zaawansowanym statkiem powietrznym Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, nadal kryje tajemnice, a jego pojawienie się gdziekolwiek budzi zainteresowanie. Czasem wręcz małą sensację – tak jak zbazowanie dwóch egzemplarzy w Mirosławcu. 12. Baza Bezzałogowych Statków Powietrznych w przyszłości ma dysponować dronami tej klasy jako pierwsza w Polsce. Na razie jest do tego przygotowywana, a pobyt Amerykanów jest okazją do szkolenia. – Możemy przyglądać się i wspólnie realizować część zadań związanych z zabezpieczeniem, funkcjonowaniem i wykonywaniem misji – mówi pułkownik pilot Łukasz Andrzejewski, dowódca 12BBSP. – Pracuje przy tym choćby wieża portu lotniczego czy wszystkie służby zabezpieczające.
Amerykanie wybrali Mirosławiec przede wszystkim dlatego, że jest to lotnisko dedykowane w przyszłości systemom bezzałogowym. Od chwili utworzenia 12BBSP zaszło tam wiele zmian ukierunkowanych na przygotowanie go do obsługi dronów. – Pojawienie się strony amerykańskiej możemy traktować jako sygnał, że jesteśmy gotowi i możemy współpracować na równi – mówi dowódca bazy.
Do Mirosławca przyleciały dwa Reapery. Obydwa noszą cywilne rejestracje, a to oznacza, że prawdopodobnie ich właścicielem jest producent – General Atomics. Wiadomo, że armia Stanów Zjednoczonych dzierżawi część floty MQ-9. Taką wersję uprawdopodabnia to, że stacjonujące w Mirosławcu Reapery nie są uzbrojone. Ich wyposażenie służy do wykonywania misji zwiadowczych, rozpoznawczych i nadzoru.
Reaper nie jest szczególnie szybkim samolotem. Jego prędkość maksymalna to około 480 km/h, ale przelotowa – taka z jaką zwykle są wykonywane misje – wynosi około 300 km/h. Dron został wyposażony w 950-konny silnik Honeywell TP-331-10T. Jego długość wynosi 11 metrów, rozpiętość – 20 metrów, a wysokość – niecałe 4 metry. W powietrzu może znajdować się ponad dobę i operuje na wysokości do 15 kilometrów. To około 3 – 6 kilometrów wyżej niż wysokość na jakiej latają samoloty pasażerskie. – Długi czas lotu pozwala nam przyglądać się wyznaczonym celom przez długi czas i zbierać dane, którymi możemy dzielić się z naszymi partnerami – mówi dowódca amerykańskiej misji w Mirosławcu, podpułkownik (lieutenant colonel) John Jimenez, znak wywoławczy (callsign): Bing. – Z samolotem można łączyć się na kilka sposobów. Ma wiele możliwości, z których mogą korzystać nasi partnerzy z NATO.
Załoga MQ-9 składa się z dwóch osób: pilota i operatora systemów. Stacja kontroli, w której pracują, znajduje się na ziemi. Konkretnie: w kontenerze, który łatwo przenieść do innej bazy.
I w tym miejscu możemy wejść w zagadnienia z pogranicza psychologii, etyki, a nawet filozofii. Bo to, że załoga Reapera pilotuje go i zarządza jego systemami (uzbrojenia, rozpoznania i wywiadu) z kontenera stojącego na ziemi setki kilometrów od miejsca wykonywania zadania, stwarza zupełnie nowe możliwości. Załoga nie boi się, że zostanie zestrzelona i pojmana, będzie narażona na tortury, ranna albo zginie. Armia straci warty miliony dolarów sprzęt, ale zostało wyeliminowane najsłabsze ogniowo: ludzki strach. I dlatego załogi statków bezzałogowych mogą podejmować znacznie bardziej ryzykowne misje, niż piloci, którzy wykonują misje w samolotach, bezpośrednio nad terytorium wroga. – To ma kapitalne znaczenie – mówi pułkownik rezerwy nawigator Tomasz Gugała, w tej chwili dyrektor programów bezzałogowych w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Płk Gugała za sterami MQ-9 zasiadł w Afganistanie w czasie tzw. Familiarization Training w 62 Expeditionary And Reconnaisance Squadron w Kandaharze. – Takie jest przeznaczenie bezzałogowych statków powietrznych, żeby chronić czynnik ludzki przed jakimikolwiek problemami, jakie mogą mu się zdarzyć na współczesnym polu walki.
Wrażenia w czasie pilotowania Reapera są również zupełnie odmienne od tych, których doznają piloci samolotów. Zwyczajnie: siedząc na ziemi nie ma szansy poczuć samolotu, przeciążeń działających na ciało, przechylenia, pochylenia – generalnie żadnych sił działających na ciało w czasie lotu. – Nie jest to komfortowe – podsumowuje Tomasz Gugała.
– Latałem na wielu samolotach, w tym F-16 – mówi dowódca amerykańskiej misji w Mirosławcu. – Na początku było to dziwne. Ale to co wspaniałe w bezzałogowcach, to zdecydowanie lepszy dostęp i możliwości przetwarzania informacji. Jestem na ziemi. Nie muszę martwić się lataniem i wykonywaniem tych wszystkich czynności, którymi trzeba się zajmować w samolocie załogowym.
Podpułkownik Jimenez przyznaje jednak, że wyzwaniem bywa to, że nie czuje się pilotowanej maszyny. – Start i lądowanie są inne niż te, do których przywykłem pilotując samolot. Ale kiedy robisz to dzień za dniem, przyzwyczajasz się. I też jest świetnie.
Piloci to zarówno wojskowi jak i osoby na kontraktach. Szkolenie „ogólne” trwa około roku. Po nim możliwe jest jeszcze szkolenie specjalistyczne, które zajmuje kolejne pół roku.
Nie wiadomo jak długo Reapery zostaną w Mirosławcu. Termin zakończenia amerykańskiej misji w 12BBSP nie został wyznaczony. Póki co można je oglądać na niebie w okolicach Mirosławca.
Najnowsze komentarze