Jest na kresach Północnej Wielkopolski miejsce, które z Kresami kojarzy się od pierwszej chwili. Choćby z nazwy: Grodno. W niewielkiej wsi daleko od głównych dróg stoi dwór, którego mieszkańcy żyją po trosze tak, jak niegdyś żyło się w dworkach.
Tekst ukazał się w trzecim numerze Magazynu67 (czerwiec – lipiec 2018).
Do Grodna trafić łatwo. Najpierw do Złotowa, a dalej przez Franciszkowo i Radawnicę. W końcu przy szosie wojewódzkiej 189 znajduję wyryty w kamieniu drogowskaz z napisem „Grodno Dwór”. Kieruje w boczną, leśną drogę. Kiedy docieram na miejsce, na schodach wita mnie pani Halina Zimon-Porożyńska. O gospodyni tego miejsca znajomi mówią „Dziedziczka”. Nie obraża się. Sama się z tego śmieje.
Zanim rozpocznie swoją opowieść, prowadzi do stylowego pokoju z długim stołem i dwunastoma ustawionymi równo krzesłami. Przyjemny chłód pozwala odpocząć po podróży w majowym upale.
Pani Halina – razem z rodziną – mieszkała w Sępólnie Krajeńskim. Pracowała w tamtejszej Telekomunikacji, później firma przeniosła ją do Chojnic. Chciała wysłać ją do Warszawy, ale po drodze zdarzyło się Grodno.
Do Grodna wraz z mężem trafiła przypadkiem. – Szukaliśmy z mężem jakiejś posiadłości – zaczyna swoją historię. – Mieliśmy trochę oszczędności. W Poziomce, w Kujankach, u naszych znajomych – państwa Kanurskich – opowiadaliśmy o tych naszych zamiarach. Pan Jurek zdradził, że jest takie Grodno, którym był zainteresowany pan Rysiu Rynkowski.
Dopytuję czy chodzi o TEGO Ryszarda Rynkowskiego. Pani Halina potwierdza i zdradza jeszcze więcej: – Kiedy przyjechał tu z przyjaciółmi pod koniec lat dziewięćdziesiątych, ci znajomi wybili mu to z głowy.
Pierwsza wizyta w Grodnie zostawiła fatalne wrażenie. – Byłam przerażona. To był marzec, więc na drzewach nie było liści. W blokach okna pozaklejane gazetami, dzieci biegały po wsi niekompletnie ubrane… Natomiast mąż i córka – uprawiająca jeździectwo – mieli wizję: tu będą padoki, tam będą padoki. Zostałam w mniejszości.
W 2001 państwo Porożyńscy kupili dworek w Grodnie od Skarbu Państwa. – Wcześniej przez pięć lat był tu dzierżawca. Kiedy przyjechaliśmy w dniu przepisu notarialnego, wywoził drzwi ze stajni, bo były z jego desek. Wrażenie okropne. Obiekty zaniedbane. Tu gdzie siedzimy – przeciekał dach, misek by zabrakło, żeby tę wodę zbierać. W piwnicach pachniało stęchlizną…
Jako pierwsza została wyremontowana kuźnia. Została zaadaptowana na obiekt mieszkalny, żeby gospodarze mieli gdzie spać – wtedy jeszcze mieszkali w Sępólnie. – Pisałam wniosek do Ministerstwa Kultury o dotację na remont – mówi pani Halina. – Byliśmy na liście rezerwowej. Tuż przed gwiazdką 2006 roku był telefon, że przesunęliśmy się na listę główną i do końca roku mamy przedstawić faktury. Udało się. Uzyskaliśmy ponad 35 tysięcy złotych. Taki prezent noworoczny.
Druga na liście remontów była stajnia. – Przywieźliśmy konia córki ze stajni, w której był do tej pory. Było strasznie pusto, więc dokupiłam dwa kuce. Później swojego konia przywiozła pani z Lędyczka – i tak się zaczęła działalność stajni. W 2002 założyliśmy klub jeździecki.
Równolegle remontowany był budynek warsztatowo-garażowy z pomieszczeniami socjalnymi, później – duża stajnia. W tej chwili łącznie mieści się w nich około czterdziestu koni. Około dziesięciu z nich to konie córki i zięcia państwa Porożyńskich. Właściciele pozostałych mieszkają m.in. w Gdyni i Warszawie.
Nie mogę się doczekać – pytam o remont dworu. – Dwór był na końcu – śmieje się gospodyni. – To był ogromny wysiłek. Córka i zięć zamieszkali w kuźni, a my… musieliśmy się wyprowadzić do budynku socjalnego. W dworze mieszkamy cztery lata. Najpierw trzeba było zabezpieczyć dach. Sukcesywnie stolarz wykonywał okna. Proszę zgadnąć ile jest okien.
– Pięćdziesiąt – strzelam.
– Pięć – dodaje. – Pięćdziesiąt pięć. A później tynkowanie i adaptacja pod nasze potrzeby.
Dwór, choć historyczny, jest pełen nowoczesnych rozwiązań. Choćby ogrzewanie podłogowe, ukryta w jednym z piwnicznych pomieszczeń pompa ciepła czy centralny odkurzacz.
Co ciekawe, dwór w Grodnie nie wygląda tak jak wyglądał jeszcze kilka lat temu. Patrząc na niego dziś, trudno uwierzyć, że pierwszy właściciel – Robert Stendell – w roku (prawdopodobnie) 1871 zamieszkał w budynku parterowym z płaskim dachem. Dopiero obecni właściciele dobudowali piętro. Całość jest skomponowana tak dobrze, że wygląda, jakby tak właśnie było od początku. To dzieło architekta Jana Sabiniarza, wówczas wykładowcy UMK w Toruniu. – Pierwsze co powiedział, kiedy tu przyjechał: to musi być dwór polski! – wspomina pani Halina.
Na dobudowanym piętrze znajduje się siedem pokoi gościnnych. Bo do Grodna można przyjechać odpocząć, z czego chętnie korzystają nie tylko goście grodzieńskiego hubertusa i właściciele koni. – Mieszka się tu dobrze – mówi Dziedziczka. – Nie ma tu wielkiej komercji, ale jest przyjemnie, nastrojowo.
Na gości czeka park, a dookoła – ogromne tereny leśne i sielskie, wiejskie, pagórkowate krajobrazy. Zainspirowany lokalną legendą o czterdziestu tancerzach zamienionych przez pogańskie bóstwa w kamienie, gospodarz odtworzył kamienny krąg tuż przed wejściem do dworku – dookoła stawu.
Oryginalnego kręgu nigdy nie odnaleziono, ale dwór ma swoją całkiem namacalną historię. W schodach wymurowanych z kamieni, wyróżnia się jeden. Jest prostokątny i dużo większy od pozostałych. Ludzka ręka wyryła w nim inicjały R.S. i rok 1871. R.S. to prawdopodobnie Robert Stendell – pierwszy właściciel dworku w Grodnie.
Dla pani Haliny historia regionu ma także wymiar osobisty. Jej tata w 1943 roku został wcielony do 1. Armii Wojska Polskiego. Przeszedł szlak bojowy od Lenino do Berlina. W 1945 walczył na ziemi krajeńskiej. – Jako były żołnierz nie mógł wrócić na Wołyń, skąd pochodził. Tam nie było już Polski – wspomina. – Trzeba było zasiedlać ziemie zachodnie, więc po ożenku osiedlił się w Drzonkowie koło Zielonej Góry – w dworze pozostawionym przez niemiecką rodzinę. W tymże dworze urodziłam się ja, ale po trzech latach rodzice przenieśli się do Bydgoszczy.
Wracając do Grodna: Ryszard Rynkowski pojawił się w dworku kilkakrotnie jako gość, o czym donosiła złotowska prasa. I jako gość, został znajomym państwa Porożyńskich. Podobno zresztą jak każdy gość ich domu. Łatwo w to uwierzyć, doświadczając gościnności pani Haliny, która chętnie pokazuje pedantycznie prowadzone albumy. Można w nich znaleźć zarówno fotografie dokumentujące stan obiektu sprzed prawie dwóch dekad, jak i wydarzenia organizowane w Grodnie w tym czasie. Są też wycinki z prasy i chluba gospodarzy: nagroda w konkursie Marszałka Województwa Wielkopolskiego na najlepszy obiekt agroturystyczny.
Do Grodna można wpaść na naukę i doskonalenie jazdy konnej. W czasie wakacji są też obozy jeździeckie. Ale Grodno Dwór jest rozpoznawalny także jako miejsce, w którym dobrze czują się właściciele koni mechanicznych. 25 sierpnia odbędzie się XI Krajeński Rajd Samochodowy. Około 150 kilometrów ciekawej trasy z zadaniami do wykonania i meta – jak zawsze – w Grodnie.
Siedemnaście lat minęło jak z bicza strzelił. – Jak patrzę na zdjęcia, nie dowierzam, że to tak wyglądało – kończy rozmowę pani Halina. – Przeraża.
Najnowsze komentarze