Po zmroku nie ma ciszy. Ale nie ma też ludzi. Nie ma świata, w którym trzeba spełniać oczekiwania. Jest już po zmroku. Siedzisz zupełnie sam na pomoście, słuchając żurawi, kaczek, żab i rzeki, i nie bardzo wiesz co z tym zrobić. W głowie trochę euforia, a trochę urywki nienagranego jeszcze filmu przyrodniczego, w którym „czytała Krystyna Czubówna”. Moje ostatnie odkrycie nad Notecią jest daleko od szosy. To świat, który przywodzi na myśl dzikość rzek na wschodzie Polski… Mamy go na wyciągnięcie ręki.
Zobacz pełną galerię:
Od dawna kusił mnie ten zjazd. Co najmniej od czasu, kiedy pierwszy raz dokładnie przyjrzałem się tej drodze. Wtedy napisałem o drodze zakochanej w Dolinie Noteci. Bo kiedy wjeżdżasz do Miasteczka Krajeńskiego i zatrzymujesz się przed przejazdem kolejowym, za plecami masz polną drogę prowadzącą w dół. Widać, że prowadzi między polami. Ale dokąd? Było w niej coś takiego, co wręcz kazało zjechać z asfaltu…
Tego wieczoru stałem na moście między Krzewiną i Milczem, fotografując oświetlone na złoto nadnoteckie łąki, kiedy przypomniałem sobie o tym zjeździe. Nie mam pojęcia dlaczego właśnie wtedy. Messenger, szybkie pytanie do mieszkającej w tamtej okolicy koleżanki, czy przejadę, czy znowu się zakopię… Nawigacja pokazała 18 minut jazdy. Zdążę przed zachodem? Złapię jeszcze trochę ciepłego światła? Ruszyłem szybko w stronę samochodu.
Kwadrans później zjechałem z drogi powiatowej. Polna droga okazała się nadspodziewanie przejezdna. Żadnej kałuży, niczego co mogłoby stać się nieprzejezdną pułapką dla małej Fiesty. Tak, ciągle pamiętam moją przygodę sprzed roku. Tu opuszczony dom. Tam gospodarstwo, w którym widać ślady życia. Droga dłużyła się, i choć nie była najgorsza, nie pozostawiała złudzeń, że mocniejsze przyciśnięcie gazu może skończyć się uszkodzeniem samochodu.
Po kilku długich minutach powolnej jazdy na końcu drogi zaczął majaczyć budynek. Ktoś tu mieszka? Wjeżdżam komuś na podwórko? Okazało się, że nie ma domu. Jest budynek gospodarczy, być może hangar na łodzie. Na ścianie wypisana prośba, by nie śmiecić. Oczywista oczywistość. A dalej – Noteć. Jeszcze nieśmiało wychylająca się zza brzegu.
Natknąłem się na – chyba – gospodarzy, choć koleżanka zapewniła, że miejsce jest publiczne, a mieszkańcy Miasteczka Krajeńskiego spacerują tu z psami. Cóż, psów nie było, byli za to mężczyźni wyraźnie kończący zajęcia dnia. Widać, że jeszcze przed chwilą przygotowywali miejsce do sezonu – wszystko świeżo wygrabione, posprzątane… Nieśmiało wysiadłem.
– Dzień dobry – zagaiłem.
– Dzień dobry.
– Czy mogę zrobić kilka zdjęć? – zagajałem dalej, tym razem wskazując na trzymany w dłoni aparat.
– Z największą przyjemnością – odpowiedział z uśmiechem jeden z mężczyzn. Ku mojej uciesze, a trochę ku zaskoczeniu, bo do tej pory częściej słyszałem wypowiadane ze słyszalną pretensją „co pan tu fotografuje?”.
Nie pytali o nic. Nie było pretensji. Zamknęli drzwi szopy, na których zobaczyłem numery telefonów i odjechali. Nie zdążyłem o nic zapytać.
Miejsce faktycznie jest publiczne, choć stoją stoły, jest miejsce na ognisko, są dwa pomosty i slip. Dopiero upewniony o tym, że nie czeka mnie tu nic złego, rozejrzałem się. Nieśmiało podszedłem na pomost. A tam czekał zupełnie inny świat. Noteć w swej nienaruszonej, najczystszej postaci.
Pamiętasz z filmów, w których „czytała Krystyna Czubówna”, wszystkie te obrazki dzikiej, wolno płynącej rzeki z brzegiem zarośniętym trzciną? Może przywodzące na myśl Wschód – Narew, Bug… Tyle, że w trochę mniejszej skali. Tam gdzie gniazdują te wszystkie dzikie kaczki, które w rządku wyprowadzają młode na pierwszy „spacer” po wodzie? Taki zupełnie dziki brzeg, który płynnie przechodzi w łąkę. Albo w pole.
Z wrażenia usiadłem na pomoście. To jest właśnie takie dzikie miejsce z telewizyjnego obrazka. Było już po zmierzchu. Zachodni horyzont przechodził z pomarańczu we wszystkie odcienie niebieskiego. A potem – im bardziej na wschód – stawał się szary. Po wschodniej stronie było już prawie ciemno. To taka chwila, w której wszystko jeszcze dobrze widać, tyle że cały świat ma już jeden kolor: szary.
Tymczasem na zachodnim horyzoncie w najlepsze trwał spektakl barw malowanych przez Naturę nad polami i pobliskimi wzgórzami. Siedziałem na pomoście. Zupełnie sam. Ale nie było ciszy. Dźwięki żab, kaczek i żurawi doskonale komponowały się z obrazami na horyzoncie… Była też Rzeka. To Noteć jest tu główną, szemrzącą postacią. Co w tym momencie przeczytałaby Krystyna Czubówna? Może coś o gatunku ludzkim szukającym kontaktu z naturą? O momencie odcięcia od cywilizacji? O chwili, w której wszystko nie ma znaczenia? To właśnie takie miejsce. Siedzisz na tym drewnianym pomoście, przed oczami trzciny przesłaniają widok na drugi brzeg. Gdzieś za nimi żurawie, między nimi kaczki i żaby. I ten szmer wody, stanowiący idealne tło dla wszystkiego, co się dzieje. Z wrażenia nie wiesz co myśleć. Przyzwyczajony do pełnego świateł miasta mózg wariuje po zmierzchu. Trochę euforia. A trochę nie wiadomo co myśleć i co z tym zrobić. Ale otulony wszystkimi tymi dźwiękami, obrazami i samotnością, czuję się dobrze. To takie miejsce, w którym się po prostu jest. I w którym chwilami czyta Krystyna Czubówna…
Najnowsze komentarze