
Wstępniak do drugiego numeru Magazynu67 (kwiecień – maj 2018).
Mniej – więcej tak jak na zdjęciu. Zakopałem się i potrzebowałem przyjaciół, żeby koła złapały twardy grunt i dopiero wtedy mogłem wyjechać na prostą. Tyle że w tym – papierowym – przypadku trwało to pół roku. Sześć miesięcy minęło od chwili, w której reaktywacja Magazynu67 – z powodu różnych życiowych zawirowań – stała się właściwie oczywistością, do chwili, w której ostatni plik został wysłany do drukarni. Długo. Za długo. I z przygodami.
Pierwszy znaczący moment, z tych, o których chciałbym pamiętać, to nocna jazda przez Wiedeń. Gdzieś przy iluśpasmowej drodze między jednym i drugim betonowym tunelem, rzucił mi się w oczy billboard z napisem „Restart”. I właśnie o tym – o powrotach – miał być ten numer Magazynu67. Przez dziesięć godzin za kierownicą układałem go sobie w głowie i w Pile właściwie był gotowy do spisania, ale… przespałem się z tym i ostatecznie w ręce trzymasz co innego. Mimo wszystko to to, co chciałbym pamiętać, bo kiedy wszystko zaczęło samo się układać w głowie i w drodze wymyśliłem całość, uwierzyłem, że mimo przerwy, mimo, że w międzyczasie robiłem wiele innych rzeczy, nadal chcę, nadal mogę i – najważniejsze – nadal potrafię. Poczułem takie „you can do it”.
Później było wiele momentów, z których nie jestem dumny. Właściwie Magazyn67 miał się już nie ukazać. Mimo to, papier ciągle siedział mi gdzieś z tyłu głowy. Pod palcami czułem jego śliskość, grubość, różnicę faktury w miejscach zadrukowanych i czystych. Przeglądałem Issuu.com w poszukiwaniu inspiracji. Do całej listy magazynów o podobnym charakterze wydawanych w Polsce (ach, „Made In Warmia & Mazury” – moim zdaniem najlepszy taki w kraju – i zupełnie odmienna „Kraina Bugu” robiona z widoczną na każdej stronie miłością do regionu), dołożyłem te wydawane głównie w USA, Wielkiej Brytanii i Australii. Również w regionach wielkości tego, w którym żyjemy. Ale najlepiej robią to chyba w wielkiej Kalifornii („Locale Magazine”!). Mimo wszystko rozsądek mówił, że to się nie uda. Że bez sensu.
A potem zaczęła kończyć się zima, a zza chmur zaczęło wyglądać słońce. W otoczeniu pojawili się ludzie, którzy zaczęli dopytywać, motywować. To drugi z tych momentów, które chciałbym zapamiętać, bo pojawiła się też nadzieja na sprzedaż. Tego brakowało mi najbardziej przy pierwszym podejściu – dwa lata temu.
A kiedy prace nad numerem nabierały tempa, przyszedł taki dzień, a potem wieczór, a potem znowu dzień, w których dostałem taką dawkę motywacji od ludzi, od których się tego nie spodziewałem (a to kolega polecił fanpage M67 na Facebooku), albo których nie znałem (bardzo miłe komentarze i wiadomości prywatne, w ogóle zainteresowanie treściami), że nie pozostało nic, tylko zabrać się ostro do pracy.
I oto trzymasz pierwszy po reaktywacji numer Magazynu67. Jaki jest? Pełen słońca. Pełen wiosny. Pełen ludzi, którzy mają do opowiedzenia ciekawe historie. Z podróżami, choć tych mi osobiście jest za mało. Pełen spokoju, wyciszenia. Do czytania w wygodnym fotelu przy kubku kawy, na plaży z ciepłym piaskiem pod stopami, a może w twoim ulubionym pubie ze szklanką czegoś przyjemnego.
Zupełnie inny niż pierwszy. Robiony rzemieślniczo, wypieszczony, przemyślany. Nie, nie uważam, że jest perfekcyjny, ale włożyłem w niego dużo serca i czasu. Zrobię wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy, żeby kolejny był jeszcze lepszy. Nadal bez przemocy i polityki, wyłącznie o tym, do czego inspiruje życie nad Gwdą i Notecią, na Krajnie i na pojezierzach. A jeżeli masz uwagi, propozycje, wnioski, napisz: redakcja@magazyn67.pl.
Nade wszystko jednak zwolnij, zatrzymaj się, poczuj wiatr we włosach i słońce na twarzy. Właśnie po to jest Magazyn67 – aby zwolnić, oderwać się od ekranu smartfona, poznać ludzi, odkryć miejsca i poczuć dumę z krainy w której żyjesz, która nie została odkryta przez masowego turystę, w której chill jest naturalnym stanem umysłu. Bez patosu, bez naciągania życiorysów do wartości, bez zadęcia. To nie jest nudny region. To jest region nieodkryty. I to stanowczo jego atut.
Więc chill your mind! I – oczywiście – miej dobry dzień! :)
Marcin Maziarz
wydawca
Dziękuję
Wszystkim, którzy w M67 uwierzyli, którzy mnie motywowali, podnosili na duchu, wysłuchiwali, mieli cierpliwość, wspomagali pomysłami, zdjęciami, materiałami, czasem, dobrym słowem (nie wiecie jak wiele ich było)…
Mojej rodzinie: Iwonie i Wojtusiowi, (a dalej alfabetycznie ;)) Magdzie Andruszkiewicz, Wojciechowi Andrzejewskiemu, Magdzie Awrejcewicz, Kubie Barańskiemu, Jarkowi Bużantowiczowi, Kamilowi Czyżykowskiemu, Bartkowi Ćmielowi, Oli Fabiszak, Rafałowi Frondzie, Przemkowi Grabińskiemu, Grześkowi Graczykowi, Sebastianowi Jankunowi, Bogdanowi Jasińskiemu, Justynie Jasoń-Pawłowskiej, Marcinowi Jasoniowi, Asi Jaworskiej, Robertowi Judyckiemu, Krzysztofowi Kassnerowi, Monice Kegel, Magdzie Kiełpińskiej, Danucie Kitowskiej, Agnieszce Kledzik, Agnieszce Kopacz, Tamarze Krakowiak, Beacie Kubiak, Markowi Kulcowi, Janowi Lusowi, Sławkowi Nakonecznemu, Agnieszce Norkowskiej, Annie Novak, Pawłowi Owsiannemu, Krzysztofowi Pabichowi, Sławkowi Palusowi, Wiesi Pinkowskiej, Ani Piwowarczyk, Paulinie Politowskiej, Łukaszowi Przygockiemu, Krzysztofowi Rauhutowi, Sławomirowi Rentzowi, Inie Rogusz, Agnieszce Rujner-Markowskiej, Dorocie Semenov, Filipowi Śliwińskiemu, Asi Winiarskiej, Bartkowi Wodarkiewiczowi, Tomkowi Wróblowi i wszystkim, którzy przemknęli w taki czy inny sposób dotykając tego projektu. Również tym, którzy nie wierzyli. Najpiękniej jak potrafię – dziękuję.
I oczywiście zachęcam do polubienia Magazynu67 na Facebooku:
[efb_likebox fanpage_url=”https://www.facebook.com/Magazyn67/” fb_appid=”” box_width=”700″ box_height=”” responsive=”1″ show_faces=”1″ show_stream=”0″ hide_cover=”0″ small_header=”0″ hide_cta=”0″ locale=”pl_PL”]
Marcin
Najnowsze komentarze